Wojna1920
"Albo niepodlegla Rzeczposolita albo Kraj Bolszewikow"
Business picture

Historia Wojna 1920

Początek ... nad Berezyną i na Kubaniu

Wojna z Ukrainą

Walki o Lwow

Wyprawa i wyzwolenie Kijowa

Odwrót

Cud nad Wisłą

Walki w obronie

Bitwa pod Komarowem

Rajd na Kowel

Oprócz czołgów armia polska dysponowała też kilkudziesięcioma samochodami pancernymi. Wśród nich było około 20 zdobycznych rosyjskich wozów pancernych Putiłow-Austin wzorowanych na samochodach pancernych angielskiej firmy Austin. Polska armia wykorzystywała również trzy zdobyte na bolszewikach wozy pancerne typu Garford-Putiłow nazwane „Dziadek”, „Generał Szeptycki” oraz „Zagłoba”. Skonstruowane na podwoziu pięciotonowego samochodu ciężarowego Garford wozy były jeden z najlepiej uzbrojonych samochodów pancernych I wojny. Jednocześnie w Polsce wyprodukowano 17 własnych samochodów pancernych Ford FT-B projektu inż. Tadeusza Tańskiego na podwoziu samochodu Ford T. Pojawiły się również improwizowane wozy, np. „Lwowskie dziecko”, do którego budowy użyto samochodu ciężarowego Packard, a do opancerzenia niemieckich tarcz strzeleckich. Natomiast Rosjanie wykorzystywali w starciach z Polakami około 26 pododdziałów samochodów pancernych. Do historii przeszły ataki przeprowadzone w 1920 roku przez polskie zagony pancerno-motorowe na Żytomierz i Kowel, uważane za najbardziej spektakularne działania bojowe w czasie wojny z bolszewikami. Rajd na Żytomierz przeprowadziła 25-26 kwietnia grupa zmotoryzowana płk. Stefana Dąb-Biernackiego. Do wsparcia przydzielono mu trzy plutony samochodów pancernych. Po krótkim oporze załoga miasta wycofała się. Sukcesem zakończył się też zagon na Kowel (11-13 września). Grupy mjr. Włodzimierza Bochenka wspierała kolumna samochodów Ford FT-B ppor. Felicjana Dzięcielewskiego. Oba manewry pokazały m.in. możliwości samochodów pancernych, które jadąc na czele kolumny wdzierały się w szyki przeciwnika torując drogę własnej piechocie. Rozmach tej akcji był większy od poprzedniej. Planowana okrężna droga z Włodawy, skąd wyruszono, do Kowla miała 160 kilometrów, w tym 95 km przez teren kontrolowany przez wroga. Zmieniła się też proporcja ilościowa pojazdów wykorzystanych w tej akcji. W tym zagonie polska armia użyła 45 samochodów ciężarowych (głównie: packard, berliet i fiat) oraz 9 samochodów pancernych (siedem fordów FT-B i dwa pojazdy white).

Samochód pancerny ford FT-B skonstruowany przez inżyniera Tadeusza Tańskiego

Dodatkowo siłę ognia wzmocniło 8 dział 75 mm holowanych przez ciężarówki. Powyższe liczby nie przedstawiają się imponująco, ale trzeba na nie spojrzeć z ówczesnej perspektywy. Według informacji zawartych w artykule Z. Borawskiego pt. "Wojska samochodowe", opublikowanym w magazynie "Bellona" (numer lipcowy 1922 roku, str. 32 - 33), w październiku 1920 roku Wojsko Polskie posiadało 66 samochodów pancernych. Należy jednak pamiętać, że tylko ok. 40 proc. pojazdów było sprawnych i gotowych do działań bojowych. Reszta uszkodzona czekała na naprawę, a w przypadku niektórych wozów poważnie zniszczonych - na rozbiórkę. W tym świetle dziewięć pancerek użytych do ataku na Kowel stanowiło realnie ok. 30 proc. ogólnej liczby sprawnych bojowo samochodów pancernych polskiej armii. Zagon pancerno-motorowy na Kowel, podobnie jak poprzedni na Żytomierz, udowodnił jak wielkie znaczenie ma zaskoczenie.

Mapa Zagon Motorowy (zielona linia)

Grupa składająca się z około 1000 żołnierzy, wspartych samochodami pancernymi, w ciągu kilkunastu godzin walki pokonała 3-4 krotnie liczebniejsze siły wroga. Potwierdza to lista zdobyczy wojsk polskich: 36 dział, dwa pociągi pancerne, trzy samoloty, 12 samochodów, parowozy parowozy, ponad 300 wagonów oraz 3 tys. jeńców.
W opublikowanej w 1928 r. książce "Samochody pancerne. Historia, organizacja, taktyka, wykorzystanie, zwalczanie" Leonard Żyrkiewicz opisuje zagon na Kowel. Poniżej przedstawiony jest fragmenty tej publikacji, która językiem obrazowym przedstawia przygotowania do rajdu pancerno-motorowego polskich oddziałów oraz jego finał, jakim było nagłe przedostanie się pod Kowel i błyskawiczne zdobycie tego miasta.

"I kolumna lekkich samochodów pancernych, pod dowództwem por. Dzięcielewskiego, w składzie 8 Fordów, 2 White’y, 1 Packard i kilku wozów pomocniczych, żegnana niedowierzaniem kolegów warszawskich, wyruszyła w końcu lipca na front północny. Odkomenderowana do 5 armii i przerzucana stosownie do potrzeb z dywizji do dywizji, znajdowała się przez cały sierpień w ciągłych walkach w okolicach Płońska i Mławy, a więc w punkcie, w którym decydowały się losy Warszawy. Kolumna ta, wbrew sceptycyzmowi fachowców i wbrew ograniczonemu swemu pierwotnemu celowi, prowadziła przez cały ten czas samodzielną akcję dywersji daleko na tyłach nieprzyjaciela, przerywając i niszcząc mu komunikację i znosząc mniejsze oddziały słynnego Gai Chana(mowa tu o B. Brziszkianie, dowódcy 3. Korpusu Kawalerii Armii Czerwone - przyp. autora). Dzięki swej niezwykłej nawet na samochody lotności, oddała ona nieocenione usługi pod względem informacyjnym, demoralizującym jednocześnie przeciwnika, szarpanego z niebywałą szybkością w różnych, często bardzo od siebie oddalonych, punktach. Gdy więc po zlikwidowaniu 5 armii kolumna przewieziona została na front wołyński do 3 armii, zaszczycona została w rozkazie pożegnalnym generał Sikorskiego do swej armii podziękowaniem i nazwą "pełnej brawury". Przybywszy w początkach września do Chełma, kolumna otrzymała rozkaz stawienia się w dniu 10 września we Włodawie, punkcie zbornym wszystkich kolumn samochodowych, przeznaczonych do zamierzonego wypadu na Kowel. Tu miano się zgrupować i zaopatrzyć, stąd miał się rozpocząć ten śmiały rajd bojowy. Linia frontu przechodziła w tym momencie na wschód pod Brześciem i wyginając się następnie łukiem ku zachodowi, biegła w tym odcinku wzdłuż rzeki Bug. Zadanie grupy wypadowej polegać miało na jednoczesnym współdziałaniu z akcją naszych 18 i 7 dywizji piechoty, które forsować miały w rejonie Dorohuska i Dubienki przejście przez Bug i następnie czołowym uderzeniem atakować Kowel, oraz z akcją Północnej Brygady Jazdy płk Dreszera, która przez Hrubieszów oskrzydlać miała nieprzyjaciela z południa. Grupa wypadowa uderzyć miała od tyłu z północy, objeżdżając dalekim, aż pod Brześć sięgającym łukiem, przerżnąć się w jego okolicach przez front nieprzyjacielski i następnie, dążąc szybkim rajdem, starać się zająć Kowel przez zaskoczenie od tyłu w ten sposób, żeby przy atakowaniu od zachodu przez naszą piechotę, nie pozwolić nieprzyjacielowi wywieźć nagromadzonych tam zapasów. Teoretycznie wyznaczona nawet została godzina zejścia się w zajętym Kowlu atakujących z różnych stron oddziałów. 10 września pod wieczór zjechały się na rynku we Włodawie wyznaczone do rajdu kolumny. Z pancernych jednakże zjawiła się tylko I kolumna lekkich samochodów (Fordy) w pełnym swym składzie, prócz jednej maszyny pozostawionej w remoncie. Duch w niej panował wyśmienity i załoga pełna była zapału, czego dowód dała tejże jeszcze nocy. Ponieważ most przez Bug był zniszczony przeprawiać się należało przez most pontonowy, zbudowany o dwa kilometry powyżej dawnego, i następnie nadbrzeżnymi piaskami i rozlewiskami dojeżdżać do szosy. Otrzymawszy rozkaz zajęcia jeszcze w nocy stanowisk na szosie Kobryńskiej, kolumna już o zmroku przeprawiła się przez rzekę i przy nadludzkich wysiłkach całej załogi z trudem zdołała się wygrzebać z nadbużańskich piasków, tak że dopiero o 2 w nocy stanęła na szosie. Przeciągniecie ciemną nocą przez dwa kilometry piachów do maksimum obciążonych pancerzami, amunicją i materiałami samochodów zajęło 8 godzin ciężkiej pracy. Wszystkie kolumny ciężarowe pozakopywały się w tych piaskach i nie był y w stanie wydobyć się z nich tej nocy. Kolumna nasza zajechała dla przenocowania na dworzec kolejowy, oddalony o 4 kilometry od miasta. Tutaj przy poprawianiu, przy rozpalonym ognisku, jednego z Fordów, zapaliła się nagle rozlana benzyna i w jednej chwili pancerka stanęła w ogniu. Dzięki zimnej krwi i przytomności umysłu załogi, przyzwyczajonej już do nagłych pożarów, udało się wkrótce ogień stłumić zarzuconymi na pancerkę płaszczami żołnierskimi. Uszkodzenie maszyny jednakże było bardzo znaczne, gdyż spłonęły wszystkie palne części i stopiły się połączenia lutowane. Dzięki jednak dobrej woli i zapałowi obsługi przystąpiono do natychmiastowego remontu; zniszczone części zastąpione zostały przez inne z jednego zbędnego Forda pomocniczego i wciągu 3 godzin maszynę doprowadzono do porządku. Gdy o godzinie 10 rano kolumna wyciągała się na szosę w szyku pochodowym, spalony Ford zajął wraz z innymi wyznaczone mu miejsce, dając tym chlubne świadectwo zapałowi i zręczności naszej braci szoferskiej. Tejże nocy objął dowództwo nad połączonymi kolumnami prz y były z Warszawy major Bochenek. W sztabie 7 dywizji piechoty, na plebani, przy kapiących świecach, ustalony został szczegółowy plan wypadu i wydane rozkazy. Mieliśmy wyruszyć szosą Kobryńską na północ i następnie skręciwszy na południe, na szosę Brześć - Kowel, uderzyć na bolszewików. Mieliśmy więc do przebycia z Włodawy do skrzyżowania tych szos około 65 kilometrów, stąd zaś do Kowla 95 kilometrów - razem więc czekał nas rajd ok. 160 - 170 kilometrów, podczas gdy oddalenie Kowla od Bugu w prostej linii, a więc drogą, którą mniej więcej przebyć miała piechota, wynosi około 70 kilometrów. Po ciemnej i zimnej nocy nastał wreszcie szary świt. Na nadbużańskich pastwiskach rozpoczęto gorączkowe wyciąganie ugrzęźniętych samochodów. Wreszcie o 10 godzinie 54 samochody połączonych kolumn: 17, 28, 81, 200 i 300 oraz naszej pancernej wyciągnęły się na szosę od Bugu aż do dworca kolejowego. Czoło kolumny stanowiły trzy nasze pancerne Fordy oraz półpancerny White. Za nim stanęło kilka ciężarowych samochodów, na które wsiadło pół batalionu 26 pułku piechoty. Dwie armaty 7 baterii przyczepione zostały do innych wozów, na które załadowano również potrzebną amunicję. Zaprzęgi miały połączyć się z nami dopiero w zajętym Kowlu. Tak sformowany oddział, jadąc w zwartym szyku, stanowił awangardę głównej kolumny. Za nią dwa pancerne Fordy i półciężarowy Fiat oficera łącznikowego, rozciągnięte na przestrzeni 2 kilometrów, pełniły służbę łączności. Za nimi jechała wreszcie reszta samochodów ciężarowych z półtora batalionu piechoty (3 i 4 z 26 pułku piechoty) oraz półtora baterii artylerii polowej pod dowództwem maj o ra Pileckiego oraz wozy pomocnicze i cysterny. Pochód zamykały pozostałe 2 Fordy pancerne i White półpancerny. Łącznie siły wynosiły ponad 1000 ludzi i 8 armat.

Rycina przedstawiająca końcowe walki zagonu na Kowel - ilustracja pochodzi z książki Leonarda Żyrkiewicza

Około południa kolumna ruszyła w drogę. Bez większych przeszkód jechaliśmy do skrzyżowania szos, ze średnią szybkością około 12 km na godzinę, co stanowiło dla tak wielkiego oddziału ciężko obładowanego szybkość zupełnie dobrą, tym bardziej jeśli się weźmie pod uwagę, że w tej błotnistej okolicy należało stawać kilkakrotnie dla umocnienia zbyt słabych mostów lub naprawy spalonych. Raz nawet trzeba było wyciągać Berlieta, który się załamał. Pod wieczór kolumna osiągnęła skrzyżowanie szos. Tu przed godziną wojska nasze, atakujące od Brześcia, stoczyły bitwę z bolszewikami. Świadczyły o tym leżące na drodze trupy i przekopane rowy, które musieliśmy zasypywać. Ciemną już nocą zajechaliśmy do wsi Mokrany, dopiero co zajętej przez naszą piechotę. Stąd już przebijać się mieliśmy na tyły bolszewickie, sygnalizowano nam bowiem wroga w sąsiedniej na szosie wiosce Hornikach, o 21 kilometrów. Po zlustrowaniu samochodów o godzinie 12 w nocy kolumna możliwie cicho, z zamkniętymi tłumikami i bez świateł ruszyła dalej. Stłoczeni na samochodach w pozycji stojącej żołnierze, pomęczeni zbyt długą jazdą, drzemali, oparwszy się jeden o drugiego. O godzinie 2 rozległ się od przodu krótki grzechot karabinów maszynowych. To awangarda nasza wpadła już do Hornik. Walka była krótka. Zanim zaskoczeni bolszewicy zorientować się mogli w sytuacji, już piechota nasza zsiadała z samochodów i biegła do ciemnych chałup. Nad szosą pozostawiono nam dwie armaty z odjętymi zamkami. Piechota przyprowadziła kilku zaspanych jeńców, pochwyconych po chałupach. Po krótkim przesłuchaniu jeńców ruszyliśmy dalej. Świtało już gdyśmy wjeżdżali do Ratna. Tu bolszewicy na nas nie czekali. Podpaliwszy most zdążyli uciec. Przez palący się most przejeżdżaliśmy w pędzie. Nie ma czasu go gasić. Przyspieszamy tylko, żeby wszystkie 50 samochodów zdążyły przejechać. Wybiegającym na przeciwko nas, z podniesionymi rękami, bolszewikom rzucamy, nie zatrzymując się paczki przepustek do niewoli "propusk w plen", w które, dla propagandy defetystycznej, zaopatrzyło nas dowództwo. Tempo nasze jazdy wzmaga się. W chłodnym poranku samochody pracują bez zarzutu, szosa jednak poprzecinana jest licznym rzeczkami i kilka mostów rozrzucono. Odbudowujemy je, jak się dało, i po chwiejących się i trzeszczących arcydziełach - szybkości naszej kompanii inżynierskiej - przejeżdżamy, byle dalej. Pod Bucynem trafiamy na pierwszy opór bolszewików. Ustawione pod Sekuncem dwie armaty strzelają po szosie, za wysoko jednak lub za blisko. Niebezpiecznie jest jednak wjeżdżać całą kolumną pod ogień czołowy armat. Zatrzymujemy się na wzgórzu, skąd widzimy wyraźnie szosę na kilka kilometrów przed sobą. Widzimy jak pancerki awangardy dopadają armat, bezskutecznie starających się wziąć je na cel. Krótki grzechot karabinów maszynowych i zaprzęgi wybite; armaty nieuszkodzone wpadają nam w ręce. W międzyczasie z prawego boku pod lasem ukazuje nam się podjazd kozacki i szybko chowa w gęstwinie. Z naszych armat posyłamy kilka szrapneli w las. Za chwile wychodzi z niego gęsta kolumna bolszewików, lecz, ku naszemu zdziwieniu, nieuzbrojonych; wysłany na przeciwko mały oddział piechoty przyprowadza nam około 2000 jeńców; to świeży rekrut bez broni pędzony na pozycje, który przy niespodziewanym zetknięciu się nami wolał nie próbować służby frontowej i jak najspieszniej skorzystał z okazji spokojnego doczekania końca wojny. Za chwilę mamy nową niespodziankę. W obłoku kurzu nadjeżdża od strony Kowla motocykl i w pędzie wpada między nasze wozy. Czy wziął nas motocyklista za swoich, czy też jest to również amator niewoli, dość że z całym spokojem i uśmiechem na ustach zsiada i wręcza nam swoją skórzaną torbę z rozkazami, które wiózł dla zniesionych przez nas oddziałów. Załatwiwszy się z jeńcami, których pod eskortą kilkunastu żołnierzy wysyłamy za sobą piechotą do Kowla, i przyczepiwszy do samochodów bolszewickie armaty - ruszamy dalej. Przy sąsiedniej wiosce ustawiona gdzieś z lewego boku armata bierze na cel samochód oficera łącznikowego; kilka szrapneli za wysoko wymierzonych nie zatrzymuje jednak pochodu. Nie odpowiadając na nieszkodliwą zaczepkę, pędzimy w stronę Kowla. Jedziemy coraz prędzej. Maszyny pracują idealnie. Za Dubową, przy zjeździe z pagórka, ukazują się nam wreszcie pierwsze domy Kowla i kompleks czerwonych koszar. Wymijamy znowu stojące na środku szosy dwie armaty - przy nich wybite konie i trupy artylerzystów - to dzieło naszych pancerek z awangardy. Jedziemy teraz z szybkością na jaką stać nasze Berliety i White’y; z miasta dolatuje nas już grzechot karabinów maszynowych - nasza awangarda już pracuje. Od strony miasta odzywa się artyleria bolszewicka. Pociski przelatują nad nami i pękają w polu za szosą. Przed nami, za domami, czernieje tor kolejowy, wyginający się łukiem ku północy; biegnie on jakieś 500 metrów równolegle do szosy i ginie za wzgórzami. Wtem ukazuje się nagle słup dymu i szybko zbliża się do nas. Za chwilę z za pagórków wyłania się ciemna masa pociągu pancernego. Pędzi on od strony Brześcia, by uniknąć odcięcia. Od miasta grzechot karabinów maszynowych staje się nieprzerwany; ogień baterii nieprzyjacielskiej staje się coraz szybszy; już i pociąg pancerny posyła nam pierwsze granaty. Teraz i nasze baterie zaczynają odpowiadać. Na horyzoncie naokoło miasta podnoszą się gęste obłoki kurzu i jak mgła zasnuwają widnokrąg. Przez lornetki obserwujemy bezładną ucieczkę we wszystkich kierunkach niezliczonych taborów bolszewickich. Tymczasem pociąg pancerny podjeżdża coraz bliżej; pancerka zaczyna z coraz większą precyzją zasypywać nas grantami. Nasza artyleria ostro odpowiada. Samochody otrzymują rozkaz wycofać się w tył za wzgórza; rozkaz ten jest jednak trudny do wykonania. Najdalsze samochody zawracają - bliższe jednak toru stłoczyły się zanadto, tworzy się zamieszanie, samochody bezradnie stają. Ale oto pociąg podjeżdża za stojące długim rzędem koszary i milknie. Tor tu na krótko zakreśla półkole - za chwile pociąg zacznie ostrzeliwać nas z lewej strony. Wtem z za wzgórza, w ślad za tamtym ukazuje się drugi pociąg znacznie dłuższy, to pociąg towarowy; za chwile za nim trzeci, znowu pancerny. Jesteśmy wzięci w ogień krzyżowy. Naokoło nas, ze wszystkich stron, pękają teraz pociski. Artyleria nasza strzela bez wytchnienia i zmusza bolszewicką baterię pod miastem do milczenia. Kilka granatów pęka na szosie pomiędzy stłoczonymi samochodami. Ruch się robi pomiędzy nimi - starają się wycofać z pod ognia. Kilka z nich staje w poprzek szosy i powiększa zamieszanie. Od miasta dolatuje zgiełk i szum rozszalałego ula, przerywany rzadszym już terkotem karabinów maszynowych. Baterie nasze strzelają ze wszystkich dział. Ale oto już i drugi pociąg wjeżdża za koszary, zajeżdżając na lewą stronę posyła nam jeszcze ostatni grad kul z karabinów maszynowych, i wreszcie ginie między stojącymi na stacji wagonami. Zgiełk bitwy ucicha, w mieście gwar milknie; od zachodniej strony tylko dochodzi nas teraz daleki odgłos armat. To piechota nasza, gdzieś nad Bugiem toruje sobie ku nam drogę. Nadchodzi raport od pancerki awangardy: miasto opróżnione. Sprawdzamy nasze straty: dwóch zabitych - szofer i karabinier w wozie ciężarowym, kilkunastu rannych. Z samochodów cudem żaden nieuszkodzony. O godzinie 4 po południu otrzymujemy rozkaz wjechania do miasta. Samochody równają się i znowu rozciągają w linię. Artylerzyści przyprzęgają swe armaty i wolno ruszamy w stronę miasta. Obraz, który nam się teraz ukazuje, nie da się wprost opisać. Szosa wprawdzie cała wolna, ale za to rowy i podwórza przydrożnych zatłoczone powywracanymi wozami. (...) Wjeżdżamy do miasta. Ulice wymarłe. Ucieczka bolszewików była tak nagła i gwałtowna, że nic prawie zdołano wywieść. Gdy pierwsze nasze pancerki, jak burza, wpadły do miasta, na ulicach, z powodu niedzieli, ruch był bardzo ożywiony; nikt nie podejrzewał nawet naszego zbliżania się. Na widok samochodów rzuciło się wszystko do bezładnej ucieczki, nikt nie myślał już o obronie. Wciągu 5 minut stacjonujące w Kowlu co najmniej 2 dywizje 9 korpusu opróżniły miasto zostawiając nam literalnie wszystko. W uciekające gromady wmieszały się nasze samochody i bezlitosnym ogniem karabinów maszynowych oczyszczały przed sobą drogę. Nie spotykały najmniejszego nawet oporu; niespodzianka była zbyt nagłą i zbyt wielki popłoch i przerażenie. (...) Około godziny 10 rano dnia następnego wkraczają do miasta pierwsze oddziały 18 i 7 dywizji piechoty. Idące wprost od Bugu. (...) Z chwilą wkroczenia do miasta naszych dywizji skończyła się akcja samodzielna samochodów; wypad na Kowel uwieńczony najpełniejszym powodzeniem został zlikwidowany i maszyny użyto do nowych zadań. Samochody w tej akcji odegrały rolę decydującą. Samochody pancerne uderzały wszędzie pierwsze i torowały innym drogę. Bolszewicy nigdy nie mogli przypuszczać, że gdy 11 września front przechodził pod Brześciem i nad Bugiem, to już następnego dnia w południe znajdować się będzie pod Kowlem. Umożliwiły to samochody. Dały one możność tak nieznacznymi siłami zaskoczyć i rozbić kilka dywizji bolszewickich i wziąć liczbę jeńców, kilkakrotnie przekraczającą nasze własne siły".



Zagon na Kowel była szeroko opisywany w polskiej i francuskiej prasie wojskowej okresu międzywojennego. W Polsce wszedł nawet do podręczników wojskowych, jako przykład nowej taktyki. Analiza wiedzy taktycznej, w źródłach tak łatwo dostępnych, była podstawą działań wywiadów. Szczególnie niemieckiego, który odcinek polski traktował w kategoriach priorytetowych. Już w latach 30. XX wieku z polskich doświadczeń mogli skorzystać... Japończycy w czasie podboju Chin. Jest pewne, że wojskowy przedstawiciel odległego cesarstwa uczestniczył w roli obserwatora w zagonie na Żytomierz. Zagony na Żytomierz i Kowel nie miały decydującego wpływu na przebieg wojny polsko - bolszewickiej, ale były krokiem milowym w rozwoju strategii wojennej. Ów "krok" w polskim wydaniu był nie tylko teorią, ale manewrem wypróbowanym na polu walki. Blisko 20 lat później strategia wojny błyskawicznej, zastosowana z niemiecką siłą i żelazną precyzją, pozwoliła Niemcom w krótkim czasie opanować pół Europy. Termin "Blitzkrieg" przeszedł do historii nie tylko II wojny światowej. Jego podstawą były szybkie i zmasowane uderzenia wojsk pancernych, wspieranych przez piechotę zmotoryzowaną i lotnictwo. Na szeroką skalę Niemcy zastosowali tę taktykę we wrześniu 1939 roku, podczas napaści na Polskę. Dziesięć miesięcy później, w nieco ponad pięć tygodni, w ten sam sposób, pokonali Francję, która była wówczas uznawana za mocarstwo

Bitwa nad Niemnem

Pokój Ryski